Lutowe denka

czwartek, lutego 28, 2013

Lutowe denka

Przemknął ten luty, nawet nie wiem kiedy. 
Jednak tak krótki miesiąc wcale nie przeszkodził mi w zużyciach, powolutku udaje mi się przerzedzać swoje zapasy i archaiczne pozostałości ;)


Zbiorowe zdjęcie wesołej gromadki


Lecimy po kolei:


1 - 3. Avon - Mgiełki zapachowe 
(mango, śliwka z nektarynką i banan z mleczkiem kokosowym)

Kiedyś bardzo je lubiłam, więc kupowałam hurtowo. Te trzy zalegały mi od dawna, zużyłam je jako odświeżacze powietrza.
Co do zapachów, najlepsze z tej trójki było chyba mango, a banan mocno mnie zawiódł.

Nie wykluczam, że w przyszłości znowu skuszę się na jakąś mgiełkę
Avon co chwilę wymyśla nowe zapachy ;)

4. Luksja - Mydło w płynie

Bardzo je lubię, choć to w zasadzie zwykłe mydło. Delikatnie pachnie, dobrze się pieni, nie wysusza nadmiernie.

Kupię ponownie.

5. Choisee - Krem do biustu

Jestem mocno zdziwiona, ale krem był naprawdę niezły. Dosyć tłusty, ładnie uelastyczniał i napinał skórę.

W świetle wczorajszych doniesień trochę strach, że go zużyłam - a z drugiej strony, trochę szkoda, że drugie opakowanie będę musiała wywalić do kosza.

Z wiadomych względów nie kupię ponownie.

6. Isana - Żel pod prysznic

O żelach Isany pisałam nie raz - lubię je za cenę, zapachy, za to że nie wysuszają mojej skóry i dobrze się pienią.

 Akurat ten zapach mnie nie zachwycił, więc nie kupię go ponownie



7. Biochemia Urody - Peeling enzymatyczny EKO

Pisałam o nim tutaj.

Kolejne opakowanie już zakupione.

8. Ziaja Ulga - Krem łagodzący na dzień

Jedyna ulga, to fakt, że ten krem się skończył. 
Nie wiem, czy Ziaja zmieniła coś w składach, czy moja skóra zmieniła preferencje, ale od jakiegoś czasu kompletnie nie pasują mi produkty tej firmy. A wcześniej była jedną z moich ulubionych.

Nie kupię więcej.

9. Joanna - plastry z woskiem do depilacji twarzy

Od lat ich używam, ale tym razem trafiłam na felerną partię. Plastry prawie w ogóle się nie kleiły, więc były bezużyteczne.

Pewnie kupię ponownie.

10. Biochemia Urody - Serum Flavo-C

Pisałam o nim tutaj.

Nie zdążyłam zużyć całości, reszta wylądowała w zlewie.

Nie kupię ponownie.

11. Alterra - balsam do ust z ekstraktem z rumianku

Pisałam o nim tutaj.

Nie kupię ponownie.


12. Choisee - Odżywka do włosów Imbir & Limonka

Paradoksalnie, odżywka bardzo dobrze spisywała się na moich włosach. Wygładzała, zmiękczała, nie obciążała. Jedynie zapach był okropny - mi przypominał zwykłą kostkę do WC ;)

Nie kupię więcej.

13. Farmona - Jantar

Słynny Jantar. Miałam pewne obawy, że u mnie nie zadziała tak jak u innych. Nie wiem czy to siła sugestii, czy faktyczne działanie, ale mam wrażenie, że po zużytej buteleczce moje włosy przy głowie troszkę się zagęściły (nie pomyślałam o zrobieniu zdjęć dla porównania). Wypadają dalej, choć w nieco mniejszej ilości.

Kupię ponownie.

14. Marion - Jedwab do włosów

Pisałam o nim tutaj. W zamian kupiłam teraz serum Alfaparf.

Kiedyś pewnie jeszcze do niego wrócę.


15. Alterra - Nawilżane chusteczki oczyszczające

Używałam ich awaryjnie, na wyjazdach do demakijażu, a w przeważającej ilości zużyłam do rąk ;)

Nie polubiłam ich, męczy mnie ten Alterrowy zapach.

Nie kupię więcej.

16. Eveline - Peeling enzymatyczny

Zaskoczyła mnie jego kremowa konsystencja (spodziewałam się żelu). Działanie oceniam na przeciętne. Ładnie wygładził twarz, zmiękczył ją, ale oczyszczenie było raczej średnie. Z suchymi skórkami w ogóle sobie nie poradził. No i parafina na czele składu mnie nie przekonuje.

Raczej nie kupię.

17. Ziaja - Maska anty-stres

To jedyne tej firmy, co jeszcze w miarę mi służy. Lubię te glinkowe maseczki i chętnie do nich wracam.

Kupię ponownie


The end. 

A jak Wam poszło zużywanie w lutym ?

Dżem, mydło & powidło, czyli zakupy # 1

niedziela, lutego 24, 2013

Dżem, mydło & powidło, czyli zakupy # 1


 Postanowiłam troszkę ujednolicić posty zakupowe, publikując je pod wspólną nazwą - pozwoli mi to bardziej ogarnąć całość ;)





W lutym udało mi się w końcu kupić kilka rzeczy z mojej chciejlisty. 

Niektóre pozycje znajdują się na niej naprawdę długi, długi czas. Co miesiąc odkładam zakup tego, czy tamtego, pod pretekstem oszczędzania - w rezultacie pieniądze i tak gdzieś się rozchodziły, a lista jedynie się wydłużała.



1. Tonik z kwasem PHA 6%

Kwasy kuszą mnie od dawna, jednak ze względu na moją naczynkową cerę, trochę się ich obawiam. Zacznę więc delikatnie, od bardzo łagodnego kwasu PHA.

Swoją drogą, może wśród Was są osoby, które przeszły kurację kwasami, a mają cerę naczynkową i mogą podzielić się doświadczeniami ?

2. Peeling enzymatyczny EKO

To już moje 3 opakowanie. Najlepszy peeling jaki znam :)


3. Tangle Teezer

Już go widziałyście w mobile mixie. Taki kawałek plastiku, a ile radości ;) 

4. Maska Kallos Latte

W końcu zamówiłam na Allegro, u mnie w mieście ciężko ją dostać, a jeśli już, to ceny są horrendalne (za 1 litr nawet 28 zł) 
Na początek wzięłam małe opakowanie. Jak się sprawdzi, wówczas zdecyduję się na ten wielki słój.

5. Alfaparf  Semi di Lino - Mikrokrystaliczne serum nabłyszczające

Używałam je kilka lat temu, moje włosy były wówczas w dużo lepszym stanie. Dawno już nie kupowałam, bo jest troszkę drogie, jednak na moją czuprynę ma cudny wpływ.

6. Laura Castelo - Be 4 Me

Gdyby nie zachęcające wpisy Panny Kokosowej i Belli, to w ogóle nie zwróciłabym uwagi na ten produkt.

Jeśli lubicie zapach DKNY Be Delicious, serdecznie polecam Wam to biedronkowe psikadło. Zapach jest bardzo zbliżony, trwałość wcale nie jest kiepska, a cena śmiesznie niska :)

7. BeBeauty - Zmywacz do paznokci

Kupiłam tylko ze względu na tą pompkę ;)


8. Rimmel, Kremowa szminka do ust

Airy Fairy w końcu wpadła w moje łapki.

9. Bell - Korektor BB 7w1

Nie było mojego ulubionego korektora mineralnego, w zastępstwie wzięłam tą nowość.



Na koniec mój najlepszy ubraniowy zakup w tym miesiącu - 

Spódnica House


Ma świetny kolor, świetny krój - do wielu rzeczy pasuje. Najlepsze jest to, że jeszcze niedawno w ogóle nie chodziłam w spódnicach/sukienkach. Swój debiut miałam z pół roku temu i od tamtego czasu coraz przychylniejszym okiem na nie spoglądam ;)


Na dzisiaj to tyle, pozdrawiam Was serdecznie :*

Miły duecik Isany - SheaButter & Kakao

czwartek, lutego 21, 2013

Miły duecik Isany - SheaButter & Kakao

Nie da się ukryć, że kosmetyki Isany często goszczą w mojej łazience. Ostatnio coraz częściej. 
To taka nasza Rossmannowska namiastka firmy Balea, na którą ostatnio zrobił się spory boom.
Myślę, że gdyby Isana poszerzyła nieco asortyment, oraz popracowała nad szatą graficzną opakowań, to z Baleą mogłaby stać w jednym szeregu.


Ale do rzeczy - zapraszam na recenzje dwóch kremów, które ostatnio królują w mojej codziennej pielęgnacji.


Zacznijmy od Kremu do ciała

                                                   Co pisze producent:                                            

Krótko i na temat - Krem do ciała z masłem Shea i kako dogłębnie pielęgnuje suchą skórę. Posiada także przyjazne dla skóry pH.

                                                               Skład:                                                        


                                                          Moja opinia:                                                   

Opakowanie: to niewątpliwy plus, duży 500 ml słój. Być może trochę nieporęczny na początku (z uwagi na swoją wagę i wielkość), ale co to za problem ;) Słoik jest dosyć solidny, więc nie wygina się we wszystkie strony.

Konsystencja: lekka i kremowa. Bardzo ładnie się rozprowadza, świetnie się wchłania. Nie pozostawia żadnej tłustej, czy lepiącej warstewki.
To bardzo miła odmiana od maseł, które najczęściej stosuję.


Zapach: dla mnie piękny. Słodki, lekko mleczny, kakaowy, ale absolutnie nie męczący (choć zdania na ten temat są podzielone). Mogę go wąchać i wąchać i nigdy mi się nie znudzi. Jedyny minus - niestety nie utrzymuje się na ciele zbyt długo, chwilę po aplikacji niemal go już nie czuć.

Działanie: Przede wszystkim to kosmetyk uniwersalny, możemy się nim wysmarować od stóp do głów - dosłownie ! No, pomijając twarz ;) Świetnie sprawdza się do ciała, do stóp, wiele osób kremuje nim włosy i chwali sobie efekty.
Niestety moje włosy go nie polubiły, po kremowaniu są napuszone, nie chcą się układać - także stosuje go tylko do ciała.
Powiem krótko, uwielbiam go. Świetnie pielęgnuje skórę, wygładza ją, przyjemnie nawilża. Nie powoduje żadnego dyskomfortu. Co prawda nawilżenie nie jest jakieś spektakularne, osoby o bardzo suchej skórze mogą być niezadowolone, jednak mojej (średnio suchej), w zupełności wystarcza. Najważniejsze, że efekt nawilżenia nie trwa godzinę, czy dwie. Smarując się przed snem, rano skóra nadal jest przyjemna i gładka.

Podsumowując: właściwie nie widzę wad, jest moim absolutnym ulubieńcem.

Cena: ok 10 zł (cena regularna) 6-8 zł (w promocji)

Moja ocena: 5/5

Krem do rąk

                                                      Od producenta:                                                 

Isana krem do rąk masło shea i kakao został opracowany specjalnie do pielęgnacji suchej skóry dłoni. bogata formuła pielęgnująca z masłem kakaowym, masłem shea i gliceryną intensywnie rozpieszcza dłonie. Dopełnieniem kompozycji pielęgnującej jest wysokowartościowy pantenol. Krem do rąk łatwo się rozprowadza i szybko wchłania, nie pozostawiając na skórze klejącej się warstewki. 

                                                             Skład:                                                          


                                                        Moja opinia:                                                     

Opakowanie: tuba, 100 ml. Bardzo lubię opakowania kremów do rąk z Isany - są miękkie, łatwo można zużyć kosmetyk do końca. Podoba mi się także szata graficzna, która moim zdaniem, jest najlepsza spośród wszystkich Isanowych produktów (ogólnie na kremach do rąk, nie tylko na tym).

Konsystencja: gęstsza i bardziej treściwa niż w kremie do ciała. Jednak równie dobrze się wchłania, nie pozostawiając żadnego tłustego filmu, czego osobiście bardzo nie lubię.


Zapach pominę, gdyż jest tak samo piękny, jak w przypadku kremu do ciała.

Działanie: przy obecnej pogodowej aurze, moje dłonie często bywają w kiepskim stanie. Mści się chodzenie bez rękawiczek (bo np. muszę gdzieś podejść tylko kawałeczek), a później jest płacz i zgrzytanie zębów. Skóra piecze, jest zaczerwieniona, sucha, łuszczy się.
Odkąd kupiłam ten kremik wszystkie problemy minęły jak ręką odjął. Dłonie są bardzo dobrze nawilżone, gładkie i miłe w dotyku. Zaczerwienienia znikają w mgnieniu oka, suche skórki się nie pojawiają od dłuższego czasu.
Mi nie trzeba niczego więcej :) 

Podsumowując: uwielbiam po raz wtóry !

Cena: ok 4 zł


Moja ocena: 5/5

Próbowałyście któregoś z tych kremów ? Jak sprawdził się u Was ?



O tuszu Eveline, co Big Volume Lash 5D False Definition się zowie

wtorek, lutego 19, 2013

O tuszu Eveline, co Big Volume Lash 5D False Definition się zowie

Początek naszej znajomości (mojej i tuszu ma się rozumieć) nie był łatwy.

Otworzyłam, spróbowałam i stwierdziłam, że miłości z tego nie będzie. 
Ale ale, z czasem okazało się, że wcale nie jest tak źle, jak mogłoby się początkowo wydawać.


Eveline - Tusz do rzęs
Big Volume Lash 5D False Definition



                                                      Od producenta:                                                 

Maskara Big Volume Lash 5D False Definition to przełom w makijażu oczu.

Już jedno pociągnięcie szczoteczki zapewnia zniewalający efekt sztucznych rzęs bez obciążenia. Twoje spojrzenie, jak nigdy wcześniej, nabiera wyraźnego i głębokiego charakteru, a Ty zachwycasz wszystkich spektakularnym efektem ekstremalnie wydłużonych, idealnie rozdzielonych i niebotycznie gęstych rzęs.


Sekret tuszu to kompleks potrójnie pokrywający rzęsy – warstwa pogrubiająca i dodająca objętości, warstwa odżywiająca, która jednocześnie podkręca rzęsy, i warstwa utrwalająca. Źródło sukcesu, obok idealnej kompozycji składników fenomenalnie podkreślających rzęsy, leży w zastosowaniu najnowszej generacji szczoteczki BIG BALL BRUSH TM o finezyjnym kształcie bombki.

                                                        Moja opinia:                                                     

Szczoteczka: jak łatwo się domyślić, to ona była główną sprawczynią naszych sporów. 

Jest dosyć nietypowa, początkowo w ogóle nie mogłam jej rozgryźć.  Najpierw nabierała za dużo tuszu, więc pomalowanie rzęs było niemal niemożliwe. Oczyściłam ją prawie do zera, zostawiłam niedokręcony tusz na 2 dni i już było lepiej. Tusz troszkę zgęstniał i nie wchodził tak bardzo w tą "bombkę". 

Z czasem nawet polubiłam tą szczoteczkę - całkiem ładnie rozdziela rzęsy, bez problemu można nią dotrzeć w każdy kącik. 



Problem tkwi w czym innym, mianowicie w samym tuszu. Bardzo szybko zasycha, przez co w połowie malowania już zaczyna mi grudkować. Muszę się sporo i szybko namachać, żeby później nie ściągać tych grud, albo żeby nie zmywać wszystkiego i nie zaczynać od początku.

Jeśli chodzi o obietnice producenta, to cóż - nie zauważyłam, żeby tusz jakoś ekstremalnie wydłużał, pogrubiał, czy zagęszczał optycznie rzęsy.

Zobaczcie same:

Bez tuszu



Z tuszem


Owszem, efekt nie jest zły, ale dosyć delikatny. 
Lubię naturalny look, ale gdyby zachciało mi się mocniejszego podkreślenia, to tym tuszem wiele nie zdziałam. Każda następna warstwa wygląda coraz gorzej, tworzą się grudy, rzęsy się sklejają i ogólnie jest źle.


Plus za to, że tusz się nie osypuje, wytrzymuje niemal cały dzień w bardzo dobrym stanie.

Podsumowując: nie widzę nic rewolucyjnego w tym tuszu, poza dziwaczną szczoteczką. Efekt jaki można nim uzyskać jest wtórny, wiele innych tuszy da porównywalny. Jego atutem z pewnością jest niska cena, jeśli ktoś szuka tuszu na co dzień, który subtelnie podkreśli rzęsy, powinien być zadowolony.

Dostępność: drogerie z szafą Eveline

Cena: 13-14 zł

Moja ocena: 3/5

Tusz otrzymałam do testów od firmy Eveline za pośrednictwem portalu Uroda i Zdrowie, za co serdecznie dziękuję. Fakt ten oczywiście nie ma wpływu na moją ocenę.


Jesteście zwolenniczkami delikatnie podkreślonych rzęs, czy wolicie mocniejszy efekt ?
Biokap Nutricolor - Roślinna farba do włosów

środa, lutego 13, 2013

Biokap Nutricolor - Roślinna farba do włosów


Farbowanie włosów jest już u mnie niemal rutyną. Przedwcześnie siwiejące włosy spędzały mi sen z powiek od licealnych czasów. Niestety, takie geny, więc jedyną radą jest ich regularna koloryzacja.

Próbowałam wielu różnych produktów, od zwykłych szamponetek, poprzez kremy koloryzujące i całą gamę drogeryjnych farb, po balsamy z dodatkiem henny. 
 Do tej pory nie trafiłam jeszcze na taki produkt, który zostałby ze mną na dłużej. Oczywiście do niektórych farb wracałam kilkukrotnie, jednak ciągle szukam tej idealnej. 

Włoski Biokap "chodził" za mną już dłuższy czas, jak się sprawdził ? O tym poniżej.


Biokap Nutricolor 
odcień 4.06 Kawowy brąz


                         Czym jest Biokap ?                      

BIOKAP Nutricolor to roślinne farby do trwałej koloryzacji włosów o naturalnej formule z wysoką zawartością składników pochodzenia roślinnego. Są delikatne dla skóry głowy i łatwe w użyciu. Przeznaczone dla osób o wrażliwej skórze i skłonnych do alergii.
Z uwagi na delikatną formułę farbę można stosować na przesuszone i zniszczone włosy w celu ich odżywienia i przywrócenia blasku. Polecane wszystkim, którzy chcą lepiej zadbać o swoje włosy. Gwarantują długo utrzymujący się kolor oraz pokrycie siwych włosów w 100% już przy pierwszej aplikacji. 

                       Zawartość opakowania:                     


Oczywiście nie ma co wierzyć, że farba jest 100% naturalna i roślinna, bo to nie henna. Jest w niej trochę chemii, ale nie ma np. niklu, SLS, parafiny, parabenów i innych substancji, które nie tylko niszczą włosy, ale często drażniąco działają na skalp. Producent twierdzi, iż substancja koloryzująca wytworzona jest w 90 % z naturalnych składników. Farba oprócz trwałego pokrycia włosów kolorem, ma także je pielęgnować, co stanowi wystarczająco zachęcającą wizję ;)


                               Składy:                           
  

                            Moje wrażenia:                       

Jeśli chodzi o przygotowanie i sam proces koloryzacji, to jest on niemal identyczny jak w przypadku wielu drogeryjnych produktów. Wystarczy wycisnąć zawartość tubki z kremem koloryzującym do buteleczki z emulsją, porządnie wymieszać i już możemy przystępować do koloryzacji. Wcześniej nie trzeba myć głowy. Gotową mieszankę nakładamy na 20 min na odrost, a później na kolejne 15 minut na całą długość.

Konsystencję określiłabym jako optymalną. Jest na tyle rzadka, żeby było łatwo ją rozprowadzić na włosach i odpowiednio gęsta, by nie spływać po czole, czy karku.
Tuż po nałożeniu farby, skóra głowy lekko mnie szczypała (co przysporzyło mi trochę stresu, bo wcześniej nie wykonałam próby alergicznej). Po 2-3 minutach uczucie zniknęło i już nie powróciło. 

Kwestią wartą uwagi jest zapach, który w opozycji do standardowych farb, nie wyciska łez z oczu, ani nie drażni nosa. Zachwytu może nie wzbudza, ale jest całkiem przyjemny.

Podczas spłukiwania farby czułam już pewną różnicę. Włosy nie były tak dziwnie "szorstkie" jak zazwyczaj tuż po farbowaniu, a dołączona do opakowania odżywka dodatkowo je wygładziła. Po wyschnięciu były miękkie i ładnie błyszczały, ale nie sztucznym błyskiem farbowanych włosów, wyglądały po prostu naturalnie. Efekt ten utrzymuje się do dziś (prawie 3 tygodnie od farbowania).


                               Efekty:                           

Najbardziej obawiałam się koloru. Generalnie nie lubię kolorystycznych eksperymentów, zawsze wybieram odcień podobny do mojego naturalnego i chcę uzyskać średnio ciemny brąz w chłodnej tonacji.  

Zazwyczaj w farbach, odcienie wychodzą nieco ciemniej niż przedstawia to opakowanie. Tym razem wyszedł jaśniejszy niż oczekiwałam. I tym jestem zawiedziona. W dodatku, moim zdaniem, kolor ma jakieś rudawe nuty, co mi do końca nie odpowiada. 

Siwe włosy zostały pokryte, jednak nie w 100% i na tle reszty można je było odróżnić poprzez złotawą poświatę jaką dawały w sztucznym świetle - to jedyne minusy. Myślę, że gdybym wybrała ciemniejszy odcień, byłabym w pełni usatysfakcjonowana.

Włosy tuż po wyschnięciu:



Trwałość koloru oceniam na plus. 


Po niemal 3 tygodniach od koloryzacji prezentuje się bez większych zmian:





Podsumowując: jeśli sięgnę po Biokap kolejny raz, wybiorę inny odcień. Cena nie jest najniższa, ale różnica w kondycji włosów jest na tyle zauważalna, że warto wydać troszkę więcej i nie męczyć się z suchym sianem.


Chciałabym także, dla porównania, wypróbować francuskie farby Color&Soin, które również szczycą się składem opartym na roślinnych ekstraktach.


Cena: ok. 30-35 zł (za swoją zapłaciłam na Allegro 33,50)


Dostępność: wybrane apteki, Allegro


Moja ocena: 4/5


Jak podoba Wam się kolor ? Znacie farby Biokap ?


Pollena Malwa - Maska do włosów "Gloria"

środa, lutego 06, 2013

Pollena Malwa - Maska do włosów "Gloria"


Maska Gloria jest jednym z hitów blogosfery, naturalne więc, że chciałam przekonać się na własnej skórze, cóż w niej takiego wyjątkowego. 

Kupiłam, testowałam przez dłuższy czas i dziś chciałam podzielić się z Wami refleksjami na jej temat.


Malwa - Gloria
Maska do włosów suchych, zniszczonych i farbowanych


                          Od producenta:                         

Do włosów suchych, zniszczonych i farbowanych. Ekstrakt z szyszek chmielu wzmacnia włosy, zapobiega ich wypadaniu, przywraca włosom połysk. Prowitamina B5 reguluje prawidłową wilgotność włosów, zwiększa ich objętość. Maska regeneruje strukturę zniszczonego włosa i odżywia. Włosy odzyskują połysk, elastyczność, sprężystość, łatwiej się rozczesują i nie elektryzują się.

                              Skład:                             


                           Moja opinia:                          

Opakowanie: prosty słoik, 240 ml (ciekawi mnie dlaczego nie 250 ?), ze średnio twardego plastiku, opatrzony niezbyt atrakcyjną grafiką. Maski Gloria przeszły nie tak dawno mały wizerunkowy lifting, sama nie wiem która wersja była gorsza. Ani ta poprzednia, ani obecna, mnie nie zachwyca. Jednak w końcu to nie jest najważniejsze, często brzydkie opakowania skrywają cenną zawartość ;)

Konsystencja/zapach: jest dosyć rzadka, ale nie wodnista. Spokojnie można ją nałożyć na włosy, nie spływa z nich zanadto.

Natomiast zapach przywodzi mi na myśl zamierzchłe czasy, kiedy to (jako mała dziewczynka), obwąchiwałam kosmetyczną zawartość łazienki mojej babci. Ma w sobie coś drażniącego i nie należy do atrakcyjnych, choć wiadomo - są gusta i guściki.


Działanie: Nie jestem włosomaniaczką, chociaż o włosy staram się dbać coraz bardziej świadomie. Próbuję eliminować złe nawyki, z większą rozwagą dobieram pielęgnację. 
Doceniam, że maska ma prosty, dobry skład - niestety uważam, że nie ma się czym zachwycać. I nie jest to kwestia tego, że mam zniszczone włosy, a brak silikonów w masce, nie daje żadnych złudzeń. To nie moja pierwsza maska/odżywka bez silikonów, a sprawdzała się najgorzej ze wszystkich wcześniej mi znanych.

Maskę stosowałam na 3 sposoby

Sposób 1: stosowana solo, jako szybka, 5 minutowa maska

Efekty: praktycznie niezauważalne. Włosy splątane, ani trochę nie wygładzone. Maska nie ułatwia ich rozczesywania, nie zauważyłam też jakiegoś wzmożonego nawilżenia. Właściwie to nic nie zaobserwowałam, równie dobrze mogłabym umyć włosy szamponem i na tym zakończyć - efekt niemal ten sam.

Sposób 2: stosowana z dodatkiem oleju (np. z pestek winogron) lub wymieszana z żelem lnianym, pod czepek na 30-40 min.

Efekty: włosy gładkie, lepiej się rozczesywały, ładnie błyszczały. 
Co z tego, skoro podobne efekty uzyskuje po prostu nakładając na włosy sam olej z pestek winogron - maska mi do tego niepotrzebna. 
W przypadku żelu lnianego szala przechyla się na korzyść mieszanki z Glorią, sam żel lniany powoduje u mnie duże puszenie. 

Sposób 3: stosowana do OMO jako pierwsze O

Efekty: najlepsze ze wszystkich, ale nadal nie na tyle świetne, żebym mogła się zachwycić. 

Ostatecznie zużyję ją do końca, użytkując wg 3 sposobu i więcej jej nie kupię. 

Dostępność: Allegro lub hipermarkety Auchan

Cena: w granicach 5-6 zł

Moja ocena: 3/5

Używałyście już maski Gloria ? Jak sprawdziła się u Was ?

INSTAGRAM