Do niedawna róże mogły dla mnie nie istnieć, praktycznie ich nie używałam, a w mojej kosmetyczce na próżno było szukać produktów tego typu. Być może wynikało to z faktu, że jako dziecko stale miałam "rumiane policzki", którymi niesłychanie zachwycała się babcia, a których ja szczerze nie znosiłam i osiągałam mistrzostwo w wymyślaniu sposobów na pozbycie się ich. Z biegiem lat rumieńce właściwie zniknęły, a moja niechęć do podkreślania kości policzkowych zaczęła słabnąć i choć róże nadal są dla mnie kategorią nieco nieoswojoną, używam ich z coraz większą przyjemnością. Ooh La La z Lily Lolo od kilku tygodni wiedzie prym w moim codziennym makeupie i to właśnie o nim chciałam Wam dzisiaj skrobnąć kilka słów. Zapraszam!
Moja znajomość z marką Lily Lolo nie trwa długo, ponad miesiąc temu odebrałam paczkę od Costasy i rozpoczęłam swoją przygodę, nie tylko z tą konkretną firmą, ale z minerałami ogółem. Całkiem szybko dotarło do mnie, że to jest dobry kierunek i wszystko wskazuje na to, że po kosmetyki mineralne będę sięgać już regularnie. Moja cera nie należy do najprostszych w obsłudze, łatwo ją podrażnić / przesuszyć / przekarmić / rozregulować / zapchać, więc moje dylematy nie dotyczą tylko produktów pielęgnacyjnych, ale też tych kolorowych, a niemal każdy z wypróbowanych przeze mnie produktów Lily Lolo podołał wyzwaniu. O innych reszcie kosmetyków LL opowiem Wam innym razem, dziś skupię się na tytułowym bohaterze.
Jakiś czas temu Lily Lolo zmieniło nieco szatę graficzną. Czarne zakrętki zastąpiły białe, na opakowaniach pojawiło się urocze logo, a całości dopełnia kartonik chroniący każde puzderko. Jest ładnie, nowocześnie i z klasą. Róż zamknięty jest w 20 ml plastikowym, solidnym słoiczku, a wewnątrz skrywa się 3 g sypkiego produktu. Taka pojemność może wydawać się niewielka, jednak proszku jest naprawdę dużo objętościowo i sądzę, że wystarczy na długie miesiące (jeśli nie lata). Przez ostatnie tygodnie używałam Ooh La La bardzo często, a ilościowo praktycznie go nie ubyło. Słoiczek wyposażony jest w wygodne sitko, dzięki któremu dozowanie różu jest bajecznie proste. Wystarczy wysypać odrobinę na zakrętkę, zanurzyć pędzel, otrzepać nadmiar produktu i można działać.
Róż jest bardzo miałki, pomimo sypkiej formy sprawia wrażenie jedwabistego, świetnie trzyma się pędzla i nie osypuje się podczas aplikacji. Niezwykle łatwo się z nim współpracuje, choć trzeba uważać z ilością. Wystarczy naprawdę niewiele, by uzyskać ładny efekt. Eksperymentowałam z różnymi pędzlami, jednak najlepiej w tej roli sprawdza się u mnie coś w stylu wykończeniowego pędzla 126 z Zoevy. Jest giętki, niezbyt zbity, zostawia na skórze mgiełkę koloru i nawet niewprawna ręka poradzi sobie z aplikacją tak mocno napigmentowanego produktu.
Ooh La La to piękny i dziewczęcy róż w średniej tonacji. Nie jest ani zbyt ciepły, ani zbyt chłodny, przez co powinien pasować przeróżnym typom urody. Przyjemne dla oka satynowe wykończenie nadaje skórze świeżości i gwarantuje efekt zdrowej, promiennej cery. W pełnym słońcu w różu widać też małe połyskujące drobinki, ale bez obaw, na policzku są niewidoczne. Jak już wspomniałam pigmentacja jest świetna, a efekt końcowy można stopniować w zależności od tego, co preferujemy.
Chciałam pięknie zaprezentować Wam róż na mym licu, jednak jestem kiepskim fotografem samej siebie i niezbyt mądrze stanęłam tyłem do okna, przez co połowa tego co chciałam pokazać, jest prześwietlona. Well... Następnym razem się poprawię :)
Oprócz Ooh La La w ofercie dostępnych jest 12 innych kolorów, za słoiczek zapłacimy 42,90 zł. Każdy z odcieni ma coś w sobie, a kilka z nich wciąż krzyczy do mnie "weź mnie, weź mnie", więc zapewne za jakiś czas powiększę swoją różaną rodzinkę. Wszystkie opcje możecie przejrzeć tutaj -> KLIK
Na koniec kilka słów o trwałości. Jestem okropnym "dotykaczem" twarzy, nie potrafię się tego oduczyć i ciągle coś tam gmeram, więc szybko ścieram wszystko to, co wcześniej misternie nakładałam. I tutaj zaskoczenie, gdyż pomimo mojej dotykalskiej natury, róż jest nadal widoczny podczas wieczornego demakijażu. W dużo słabszej formie, ale jednak, więc sądzę, że jeśli ktoś potrafi zapanować nad łapkami, będzie cieszył się pięknym efektem przez cały dzień.
Prawda, że trudno zarzucić mu braku uroku ? Znacie róże Lily Lolo ? Jestem ciekawa, czy korzystacie na co dzień z tej kategorii produktów, a jeśli tak, to które róże należą do Waszych ulubieńców. Dajcie znać, chętnie poznam Wasze typy :)
Pięknie prezentuje się na twarzy :) Ja jestem wierna Bourjois :)
OdpowiedzUsuńBourjois ma piękne róże, kiedyś sobie jakiś sprawię :)
Usuńmnie jakoś minerały nie przypadły do gustu i chyba jako jedyna nie potrafię się nimi zachwycać :)
OdpowiedzUsuńCoś konkretnego Ci w nich nie pasuje, czy po prostu nie zaiskrzyło ?
Usuńwszystko mi nie pasuje. długo by o tym opowiadać :)
UsuńAle pięknie się prezentuje!
OdpowiedzUsuńCiekawy ten róż :)
OdpowiedzUsuńPięknie wygląda na polikach ;)
OdpowiedzUsuńMam i wkrótce jego recenzja :)
OdpowiedzUsuńW takim razie będę wypatrywać :)
UsuńKolor wygląda świetnie. Przypomina mi trochę róż z SO SUSAN - ten który był kiedyś w BeGlossy. Z minerałami miałam do czynienia raz w życiu. Ale byłam średnio zadowolona z efektu. Podejrzewam , że to wszystko przez brak wprawionej wtedy jeszcze ręki do makijażu :D Teraz myślę, że bym się skusiła na takie produkty. Tym bardziej , że kolory są obłędne <3 Z LL nie miałam do czynienia, ale dużo o nich dobrego czytałam. Muszę w końcu wypróbować jakiś sypki produkt, bo jedynie co miałam sypkiego to rozświetlacz z Essence :P
OdpowiedzUsuńSypkie produkty wymagają odrobinę większej wprawy, to fakt, ale wszystko jest do ogarnięcia. Wystarczą dobre pędzle i można działać :)
UsuńWygląda prześlicznie! :)
OdpowiedzUsuńZ Lily Lolo jeszcze nie miałam, ale inne minerałki nie są mi obce i masz rację - są piekielnie wydajne :) Ten ma śliczny kolor, gdyby nie mój "nadmiar", to bym go sobie sprawiła :)
OdpowiedzUsuńBasiu, jakich minerałów używasz ?
UsuńNie znałam, ale dzięki Tobie poznałam :)
OdpowiedzUsuńŁadne opakowanie :) Sama używam różu rzadko, ale mam jeden w swojej kolekcji. Dostałam go w pudełku beGlossy.
OdpowiedzUsuńKiedyś też używałam rzadko, ale zaczynam się przekonywać :)
Usuńbardzo ładny i naturalny efekt :)
OdpowiedzUsuńU mnie ostatnio na tapecie PEONY PETAL i RHAPSODY IN PEACH od Everyday Minerals i jestem naprawdę zadwolona. Ale Ooh La La kusi kolorem i pięknym opakowaniem. :)
OdpowiedzUsuńPeony petal taki piękny <3 :D
UsuńBardzo ładnie prezentuje się na policzku, rzeczywiście ma jakiś urok :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńMyślę, że sekret tkwi w jego odcieniu :) Ożywia twarz i wygląda naturalnie :)
UsuńTaki dziewczęcy ;)
OdpowiedzUsuńDokładnie tak :)
UsuńPiękny kolorek, lubię takie ;)
OdpowiedzUsuńPiękny kolor :) Miałam okazję popróbować i muszę przyznać, że o ile kolor podobał mi się bardzo, tak z konsystencją nie do końca sie polubiłam.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam, A
Kwestia przyzwyczajenia i dobrania odpowiedniego pędzla :)
UsuńBardzo ładny kolor :)
OdpowiedzUsuńkolor przyjemny, ale pigmentacja mocna, ja pewnie bym sobie zrobiła krzywdę ;D
OdpowiedzUsuńE tam, więcej wiary we własne umiejętności Kasia :D
Usuńprzepiękny!!!
OdpowiedzUsuńoh, piękny jest :)
OdpowiedzUsuńładny kolor, ja jestem zwolennikiem nakładania raczej na częśc okrągłą a nie po lini prostej ae kt oco lubi :D
OdpowiedzUsuńE, tu nie ma linii prostej :D Ale tak jak pisałam, z różem dopiero się oswajam, więc mistrzem w aplikacji nie jestem ;)
UsuńŚlicznie prezentuje się na twarzy ;) ja mam zaczerwienione policzki i przez jakiś czas bałam się używać różu, żeby mi ich nie podkreślił :P teraz nie wyobrażam sobie makijażu bez różu :P
OdpowiedzUsuńPrzez wiele lat miałam podobnie ;)
UsuńZ Lily Lolo jeszcze niczego nie miałam, ten róż wygląda świetnie :)
OdpowiedzUsuńJa nie mam różu przyznaje! Nie umiem go używać, a nie chce miec takiego czerwonego jak od buraka lica;) ale ten wyglada delikatnie...moze czas w końcu zamienić bronzer na róż:)
OdpowiedzUsuńZawsze możesz spróbować z innym odcieniem niż mocny róż :) Świetny jest Max Factor w odcieniu 10 Nude Mauve, ciężko zrobić sobie nim krzywdę :)
UsuńBardzo ładny odcień :) Ja mam z tej firmy prasowany róż w brzoskwiniowym odcieniu i bardzo go lubię :)
OdpowiedzUsuńJa podkłady mineralne uwielbiam, ale z różami mam jeszcze problem, bo nie zawsze potrafię nabrać odpowiednią ilość na pędzel i albo robię plamy, albo niczego nie widać :)
OdpowiedzUsuń